Ponad 80km po zróżnicowanym terenie – od asfaltowej trasy rowerowej po zarastające polne drogi i leśne dukty. Trasa trudna, bo sporo górek.

Parkuję na głównym placu Węgorzewa, które dumnie zwie się rowerową stolicą Polski (niejedyną zresztą – mieni się nią także np. Nowa Sól oraz Bydgoszcz). Ale tras dla rowerzystów w Węgorzewie faktycznie nie brakuje. Ruszam jedną z nich, wzdłuż kanału Węgorapy. Obok ciekawe Muzeum Sztuki Ludowej i niewielki skansen – warto zobaczyć. Jako że sezon żeglarski ma się ku końcowi, to żaglówki stoją w porcie, a na pobliskich działkach rosną gigantyczne dynie.
Mostem drogowym jadę w lewo, a następnie w pierwszą drogę znowu w lewo, w stronę Ruskiej Wsi. Po drodze mijam stocznię jachtową, pensjonaty i kolejną marinę. Wkrótce asfalt się kończy, a ja jadę dalej malowniczą szutrówką wzdłuż jeziora Mamry. Miałem ochotę na kąpiel, ale woda już jednak do ciepłych nie należy. Zimnego piwka też już niestety nie ma.
Za laskiem droga odbija w prawo od jeziora, w kierunku wsi Trygort. Nie dojeżdżając do niej skręcam w lewo, w świeżo zrobioną, szeroką szutrówkę, która doprowadza mnie ostro pod górę do pięknego widoku na miliony pajęczyn i Mamry oraz osiedla kolorowych domków turystycznych.
A zaraz za domkami (ale nie da się przejechać wprost – trzeba objechać dookoła) jest mój pierwszy cel na dziś – kultowa restauracja Góra Wiatrów.
Dlaczego kultowa? Ano, ponieważ mają tam obłędny wprost widok, a także śniadanie Humphreya Bogarta. Oczywiście zamawiam. Ale jako że papierosów nie znoszę (zresztą Bogart dostał od nich raka), to zamieniam je na jajecznicę. Delektuję się nią i widokiem, popijając kawą i whisky – sam w pustej restauracji (z tym że jest środa we wrześniu, dziewiąta rano; w sezonie i w weekendy mają tu tłumy i trzeba rezerwować stolik).
Mógłbym tak siedzieć godzinami, ale na dziś mam ambitny plan: odwiedzić wszystkie znajdujące się w Polsce śluzy Kanału Mazurskiego i zahaczyć o rosyjską granicę.
Kanał Mazurski miał połączyć Mazury z Bałtykiem poprzez Łynę i Pregołę. Co ciekawe, pierwotne plany zakładały budowę pochylni (jak na Kanale Elbląskim). Budowę rozpoczęto ostatecznie w 1911r. Kanał miał mieć 50,4km długości i 111m różnicy poziomów. Jego budowniczowie mieli jednak pecha. Najpierw budowę przerwała I Wojna Światowa. Następnie, rozpoczęte ponownie w 1919r. prace przerwano 5 lat później ze względu na hiperinflację i kryzys gospodarczy. Powrócono do nich dopiero w 1934r. i planowano ukończyć w roku 1941. Niestety, wybuch wojny pokrzyżował te plany, a po wojnie Kanał podzielono między Polskę i ZSRR. Mimo zaawansowania prac sięgającego 90%, nigdy go nie ukończono.

Szkoda. To miał być konkretny kanał – dostępny dla statków o wyporności do 250 ton, 25m szerokości. Nawet największe żaglówki mogłyby sobie pływać z Bałtyku na Mamry i dalej na Mazury. I nie trzeba byłoby przekopywać Mierzei…
Zatem ostatni łyk kawy – i ruszam z Góry Wiatrów na północ. Dojeżdżam do asfaltu i skręcam w lewo – prowadzi tędy szlak Green Velo. Na pierwszym rondzie w prawo, a na kolejnym w lewo, w kierunku na Srokowo. Samochodów sporo, ale trasa rowerowa jest oddzielona od drogi.


Pierwszej śluzy nie sposób pominąć. W Leśniewie reklamują ją tablice; jest też prywatny parking. Są tam właściwie dwie: Leśniewo Dolne (tuż przy parkingu; mało spektakularna) oraz Leśniewo Górne (to jest właśnie ta słynna śluza z hitlerowską wroną, znana z miliona zdjęć). Żeby ją zobaczyć, trzeba podjechać kawałek dalej wzdłuż kanału. W sezonie jest tam park linowy – można zjechać tyrolką na koronę śluzy. Teraz jednak nie ma tam nikogo. Budowla robi jednak imponujące (i surrealistyczne) wrażenie. Tysiące ton betonu w środku lasu, które nie służą niczemu.
Teraz z powrotem do asfaltu, którym jadę dalej do wsi Leśniewo, a następnie w prawo, wzdłuż jeziora Rydzówka. Tak dojeżdżam do jedynej w pełni ukończonej i działającej śluzy Piaski (Guja), położonej nieco na północ od jez. Rydzówka. Ta wygląda jakoś tak zwyczajnie. Może to jednak lepiej, że pozostałych nie ukończono?
Dotarcie do kolejnych śluz jest o wiele trudniejsze. Najpierw jadę dalej do wsi Guja, tam w lewo, po czym w okolicy wsi Bajory wjeżdżam w polną, zarośniętą drogę w lewo. Jest tam wprawdzie piękny drogowskaz na śluzę właśnie, ale droga ta jest zagrodzona drutem, więc do końca nie wiem, czy można tam jechać. No i na skraju lasu droga ta się kończy, a do śluzy trzeba się przedzierać przez dwumetrowe pokrzywy. Ale warto było – spośród wszystkich śluz, ta jest najbardziej dzika, cała zarośnięta mchem. Tajemniczości dodaje obmywający ją strumyk.
Wracam przez te cholerne pokrzywy, a potem dalej w stronę Rosji, przez Bajory Małe. W Bajorach Wielkich trzeba odbić w lewo. Droga ta doprowadza mnie z powrotem do kanału i śluzy Długopole, ostatniej po polskiej stronie. Jest tam niewielki most z przepustem, a sama śluza znajduje się kawałek dalej na północ. Ta jest najmniejsza i też najmniej spektakularna.
Właściwie mógłbym już wracać, ale nie poprzestaję na tym, tylko jadę dalej wzdłuż granicy, do wsi Brzeźnica (dawniej Birkenfeld) i ostatniego mostku na Kanale. Jest tam też stary cmentarz z pięknymi nagrobkami. Napis na jednym z nich głosi:
„Kto żyje w pamięci swoich ukochanych,
Ten nie umarł,
Tylko jest daleko”
W Brzeźnicy oglądam również dwór, powstały ok. 1820r. i należący dawniej do rodziny Schliebenów. Obecnie zabudowania są wykorzystywane do działalności rolniczej. W pobliżu futurystyczna biogazownia.
Moim kolejnym celem jez. Jezioro Oświn (Jezioro Siedmiu Wysp) – niezwykle malownicze i atrakcyjne przyrodniczo (można tu spotkać m.in. raki i żółwie błotne, a także masę rzadkich ptaków, w tym zielonkę). Ale nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował dojechać do granicy z Obwodem Kaliningradzkim. Wprawdzie mi się to udaje, ale próba dalszej jazdy na wschód wzdłuż granicy drogą ginącą wśród rozległych pól kończy się niepowodzeniem.
Wracam więc do Brzeźnicy, a następnie do Bajorów Wielkich, gdzie robię skok w bok do Wyskoku. Tam, obok tablicy z informacjami o rezerwacie jez. Oświn, należy zasadniczo skręcić w prawo.
Ale ja, jak to ja, postanowiłem znowu spróbować objechać Oświn od północy. Podobno żyją tam w stanie dzikim koniki polskie sprowadzone z Popielna. Dojeżdżam znowu aż do granicy, ale wszystkie drogi i ścieżki na wschód wkrótce kończą się w krzakach. Koników polskich nie udało mi się spotkać (rosyjskich też zresztą nie).
Wracam więc do Wyskoku i objeżdżam Jezioro Oświn od zachodu. Co chwila muszę się zatrzymywać, bo widoki wprost zwalają z nóg. Zdecydowanie polecam pojechanie wzdłuż Oświna dalej – przez Wesołowo aż do wsi Pasternak, a następnie odwiedzenie Rudziszek i powrót do Węgorzewa przez Perły i Klimki. Można też pojechać jeszcze dalej na wschód, robiąc pętlę przez Olszewo Węgorzewskie, Wężówko i Stulichy. Jeszcze się tam kiedyś wybiorę.



Ale na dziś, po tych wszystkich poszukiwaniach śluz i przedzieraniu się pod granicę, mam dość. Wracam więc najpierw do Gui, a potem asfaltem przez Węgielsztyn do dwóch rondek, na których byłem z rana. A stamtąd trasą Green Velo, wygodnie i szybko (chociaż górki są tam konkretne), prosto do Węgorzewa.

Wrzesień 2021