on
3 maja 2021

Trasa dość łatwa, ale to prawie 100km. Asfalty, szutry, leśne ścieżki, a nawet prom. Miejscami dość trudna nawigacja. Raczej płasko.

W programie „Matura to bzdura” padło raz pytanie o Śniardwy. Co to takiego? Maturzyści odpowiadali różnie: góry polskie? Pasożyty jakieś?

Nie, to jezioro. Jedno. Ale za to jakie!

Mam zamiar objechać je dziś dookoła. Ciekawe, czy zmieszczę się w 100 kilometrach i w ogóle czy zdążę przed zmrokiem. A skrócić drogi za bardzo nie ma jak… Ale jest druga połowa sierpnia, dzień długi, mam dużo czasu. Ruszam o 8 rano spod kościoła w Okartowie.

Przez most na przesmyku między Śniardwami a jez. Tyrkło, a potem asfaltem w prawo, wzdłuż jeziora oczywiście, w stronę Nowych Gut. Nie przypominają one sennej mazurskiej wioseczki, którą pamiętam sprzed lat. Teraz dominuje tu Marina Śniardwy z napisami prawie jak w Hollywood. Dają tam pyszną zupę rybną i niezłe ryby.

Ale wystarczy skręcić za polem namiotowym z asfaltu, i zaczyna się inny świat. Na początek odwiedzam ciekawy wiatrak nad jeziorem. Są tam pokoje do wynajęcia i kawiarnia – nie mogę się nie skusić na śniadanie. Obok można wypożyczyć sprzęt wodny i nauczyć się surfować.

Szutrem z wierzbami jak na Mazowszu jadę niebieskim szlakiem rowerowym w stronę Kwiku.  Teoretycznie szlak rowerowy prowadzi wokół całych Śniardw. Ale – jak to w życiu – teoria rozmija się „nieco” z praktyką. Zaczynają się bezludne tereny z ruinami budynków (ale za to z kamerami monitoringu).

Niebieski szlak odbija do Kwiku, wioseczki nad jez. Białoławki, po czym ponownie skręca na zachód.

Warto zboczyć zeń 2,5km na Wysoki Brzeg nad Śniardwami – widoki przepiękne, a czatująca w wodzie czapla wydaje się mocno zdziwiona moim widokiem.

Wracam na szlak i przecinając Kanał Wyszka (łączący Białoławki ze Śniardwami) jadę do wsi Zdory. Koło sklepu w prawo, po czym na rozjeździe ponownie w prawo.

Po kilku kilometrach, po podmokłej grobli, wjeżdżam na Szeroki Ostrów. Zdecydowanie warto tam pojechać – i dotrzeć aż do końca tej niby-wyspy. Widoki, jakie się stamtąd roztaczają, są wręcz bajeczne. Można się tam też wykąpać: czysty piasek, przejrzysta woda, płytko.

No, ale trzeba ruszać dalej. Wracam więc do Zdor i jadę w prawo, najpierw asfaltem, a potem ścieżką leśną wzdłuż jeziora.

Prowadzi tamtędy niebieski szlak pieszy oraz (przynajmniej na mojej mapie) szlak rowerowy. Docieram nim do śluzy Karwik, a tu… droga zamknięta ogrodzeniem z napisem „Brak przejścia”. I co, pozostaje wracać do Szczechów Wielkich, a potem kilka kilometrów ścigać się z TIR-ami na drodze krajowej? Dlatego szlak rowerowy dookoła Śniardw istnieje tylko w teorii, a lokalny samorząd ma tutaj swoją lekcję do odrobienia (na szczęście w ogrodzeniu była furtka i nikt nie ścigał za przejście na drugą stronę kanału).

Dalej już bez większych przeszkód jadę wzdłuż jeziora, w okolicach leśniczówki Kierzek osiągam najdalej na południe wysunięty punkt Śniardw i mojej dzisiejszej wyprawy, po czym jadę czerwonym szlakiem na północny zachód, objeżdżając zatokę Kaczerajno. Ten odcinek jest już lepiej oznaczony. Na skrzyżowaniu kieruję się w prawo na Niedźwiedzi Róg, po czym odbijam jeszcze raz w prawo w las, do pola namiotowego „Trzy Sosny”. Niestety, po tych pomnikowych sosnach pozostała już tylko nazwa – pierwszą powaliła wichura, drugą ścięto w 1979r., a w trzecią uderzył piorun, w wyniku czego stwarzała zagrożenie dla ludzi i również została kilka lat temu ścięta. Resztki jej pnia leżą tam jeszcze.

Sosen wprawdzie nie ma, ale warto się tam wybrać dla wspaniałych widoków jeziora. Dalej przez las do Niedźwiedziego Rogu. Tu wracamy do cywilizacji: są pensjonaty, agroturystyka i plaże. Oraz nowiutki asfalt, którym jadę do Wejsun. W Wejsunach można zwiedzić kościół ewangelicki z XIX w. i zabytkowy cmentarz.

Stamtąd w prawo do Wierzby, gdzie mieści się Ośrodek Hodowli Zwierzyny PAN. Hodują tam koniki polskie – jedyną rodzimą, pierwotną rasę koni wywodzącą się od dzikich tarpanów. Można je tam spotkać w stanie dzikim, w rezerwacie. W Popielnie znajduje się też niewielkie muzeum poświęcone konikom polskim, bobrom oraz innym zwierzętom.

W Popielnie posilam się jeszcze w barze „Ukryta Opcja Mazurska”, po czym ruszam do Wierzby, miejsca kursowania promu przez jez. Bełdany. Prom przemieszcza się na linie, zabiera kilka samochodów i kilkunastu pasażerów. Kursuje sezonowo, od kwietnia do września. Warto z niego skorzystać, bo inaczej trzeba byłoby objechać całe Bełdany, zahaczając o Ruciane-Nidę.

A tak jadę sobie szutrówką prosto do Mikołajek – które mijam czym prędzej, bo nie lubię tłumów (wrócę tutaj w październiku). Przez most pieszy, rynek, koło straży pożarnej, w kierunku na Łuknajno.

Asfalt wkrótce się kończy, ustępując miejsca dziwnemu czarnemu szutrowi i mocno sfatygowanemu brukowi. Tak dojeżdżam do Łuknajna, położonego pomiędzy Śniardwami i jez. Łuknajno (to drugie jest rezerwatem biosfery UNESCO). Jedno i drugie można podziwiać z wież widokowych.

Dla mnie jednak zdecydowanie ważniejsza jest teraz karta dań Folwarku Łuknajno. Najwyższa pora odbudować zapasy kalorii. Pierogi popite regionalnym piwem – to jest to!

Dalej ruszam na wschód. Mijam rezerwat Czapliniec (w którym od dawna czapli jak na lekarstwo), po czym zbaczam w prawo i docieram do wsi Dziubiele. Ta strona Śniardw jest zdecydowanie mniej atrakcyjna niż południowa: brzegi podmokłe, zarośnięte, a woda pełna glonów i mułu. Miałem ochotę na kąpiel, ale na ten widok mi przeszła.

Z Dziubieli kieruję się na Suchy Róg (punkt widokowy trochę mnie rozczarował), a potem przebijam się polami i bezdrożami w kierunku Tuchlina. Łatwo nie było. Teren jest podmokły, poprzecinany licznymi kanałami odwadniającymi.

W Tuchlinie w prawo na krajową „16” i po ok. 4km jestem w domu, tzn. w Okartowie. Licznik pokazał 99 km.

Ślad trasy w aplikacji Strava

Sierpień 2018

TAGS
RELATED POSTS

LEAVE A COMMENT

KRZYSZTOF
Mazury

Urodziłem się na Mazurach, nauczyłem jeździć rowerem w wieku lat 3, a jednym z moich pierwszych wspomnień z dzieciństwa była fascynacja prędkością po odpięciu dodatkowych kółeczek i… rozbite kolano wkrótce potem. W czasach, gdy o kaskach (nie mówiąc o GPS-ach i spodenkach rowerowych) nikt nawet jeszcze nie myślał, poznawałem bliższe i dalsze okolice na rowerze. Dzisiaj do tego wróciłem. Fascynuje mnie zwłaszcza odkrywanie lokalnych tajemnic, jeżdżenie tam gdzie nikt nie jeździ, eksploracja tras łączących ciekawe miejsca z odrobiną wyzwania sportowego. Teraz dzielę się tymi odkryciami z Wami. Mam nadzieję, że zainspiruję Was do odkrycia z siodełka innych Mazur – dzikich, trochę bezludnych i całkiem górskich. Takich Mazur od d… strony.