Marzyć – dla zaawansowanych
Mazurski klasyk. 62 km trasy (w większości łatwej, ale miejscami jednak hardkorowej, zwłaszcza gdy popada). Sporo asfaltu, ale są też szutrówki, bruk i rozjeżdżone drogi leśne.
Warto marzyć. I warto wierzyć w spełnienie tych marzeń. Ale żeby się spełniły, trzeba im „trochę” pomóc. Zaczynając od wstania z łóżka.
Od tygodnia codziennie pada. Rano wyglądam za okno – leje i nic nie wskazuje, by kiedykolwiek miało przestać. Na termometrze 14 stopni (mamy środek lipca…). Mimo to nie daję za wygraną, jedynie dorzucam ubrań do plecaka i celebruję śniadanie wierząc, że się przejaśni. Ale gdy jadę (samochodem) do Giżycka, leje tak, że wycieraczki nie nadążają.
Parkuję pod „Barem Leśnym” na Pięknej Górze i zastanawiam się, czy wychodzić, czy nie. Deszcz bębni w dach samochodu jakby miał go rozwalić. Studiuję mapę i czekam.
Nagle – dziwna cisza. Jakby ktoś zakręcił cieknący kran. Nie pada!!!
Niewiele myśląc, wybiegam z samochodu, wyciągam rower, plecak, i wskakuję na siodełko. Trzeba wykorzystywać każdą suchą chwilę. Ruszam asfaltem w stronę Kętrzyna. Niestety, ruch tutaj spory, a ścieżki rowerowej brak. Po drodze ośrodki wypoczynkowe, mariny, kąpieliska.
Ale już po niecałych 2km, obok drogowskazu „Doba 11” skręcam w prawo, nadal asfaltem. Tu jest dużo spokojniej, a obok drogi malownicze bagna.
W Dobie deszcz, który do tej pory się tylko rozpędzał, zaczyna znowu lać na dobre. Przeczekuję największą ulewę na przystanku, ale przecież nie będę tam siedzieć do wieczora. Ruszam więc dalej, mimo że nadal pada.
W zasadzie poruszam się niebieskim szlakiem rowerowym „Błękitna Wstęga Jezior”, który od czasu do czasu pojawia się nawet na znakach. W Dobie skręca on ostro w lewo, w kierunku na Pilwę. Tyle że akurat zwinęli tam drogę i postawili zakaz wjazdu. Przekonując sam siebie, że rowerów on nie dotyczy, jadę dalej. Żadne roboty nie były tam prowadzone (co zresztą byłoby dziwne w takim deszczu).

Objeżdżam zatokę Pilwa i po bruku dojeżdżam do Radziejów.

Robię rundkę po wsi, żeby obejrzeć kościół, i kieruję się w stronę Sztynortu.

Droga stopniowo się pogarsza, by za Łabapą (gdzie odbijam w lewo wzdłuż jeziora) przejść w błotnistą maź, po której da się jechać jedynie z największym trudem i przy sporym ryzyku. Ale za to po obu stronach rosną monumentalne dęby – niektóre mają po 300 lat!

W ten sposób dojeżdżam do cypla Jeziora Sztynorckiego, gdzie znajduje się kaplica grobowa Lehndorffów (akurat w remoncie). Podchodzę obejrzeć ją z bliska, ale szybko się wycofuję, gdy deska zrzucona z impetem z dachu ląduje tuż obok mnie. Nie zamierzam ryzykować życiem.

Wracam kawałek aleją, po czym skręcam w prawo objeżdżając Jezioro Sztynorckie od zachodu i asfaltem dojeżdżam do Sztynortu.

To właśnie tu znajduje się największa atrakcja na trasie – zabytkowy pałac Lehndorffów z końca XVII w. W pałacu również trwają prace, ale trudno je nazwać remontowymi. Z dachu zdjęto dachówkę i pokryto papą bitumiczną. W środku zaś osuszono i udostępniono turystom niewielką część piwnic, a także wymieniane są drewniane słupy i legary. Prace z powodu ograniczonej ilości środków prowadzone są w niewielkim zakresie, a sam budynek i jego otoczenie robi przygnębiające wrażenie.


A przecież był to kiedyś budzący powszechny zachwyt pałac, z niezliczoną ilością obrazów, gobelinów, porcelany, cennymi meblami i wyposażeniem. Wielokrotnie gościł tu Ignacy Krasicki (który podobno powiedział kiedyś „Kto ma Sztynort, ten ma Mazury”). Pałac okalał 18-hektarowy park, ozdobiony licznymi rzeźbami i budowlami.
Podczas wojny w Sztynorcie stacjonował minister spraw zagranicznych Rzeszy, Joachim von Ribbentrop (tak, ten sam, co podzielił Polskę z Mołotowem). Zaś ówczesny właściciel pałacu, Heinrich von Lehndorff, marzył by pozbyć się Hitlera. Próbę realizacji tego marzenia przypłacił życiem – stracony po nieudanym zamachu na Führera w pobliskim Wilczym Szańcu.
Wojnę pałac przetrwał w dobrym stanie – nie licząc ograbienia z cennych zbiorów najpierw przez Ribbentropa, a następnie przez wojska radzieckie po jego zdobyciu. Po wojnie funkcjonował tu PGR. Proces jego niszczenia zaczął się w 1989r., kiedy sprzedano go prywatnej firmie. Czy obecnemu właścicielowi, Polsko-Niemieckiej Fundacji Ochrony Zabytków Kultury, uda się go odwrócić? Studenci, którzy nieodpłatnie pracują przy remoncie pałacu, wierzą, że tak. Warto mieć marzenia.
Na terenie mariny jest knajpa „Baba Pruska” – tam zjeżdżam na flaki z lina i pierogi. Odbywają się tu również fajne koncerty. Sztynort to jeden z ważniejszych portów na Mazurach – każdy jacht płynący z Giżycka do Węgorzewa w zasadzie musi się tam pojawić.

Ze Sztynortu jadę asfaltem w stronę Harszu. Tu brzeg jeziora jest bardziej „zurbanizowany” – pełno domków, pól kempingowych, agroturystyk. Przejeżdżam przez most sztynorcki, oddzielający Dargin od Mamr, po czym dalej wzdłuż tego pierwszego dojeżdżam do wsi Harsz.


W Harszu przy kapliczce skręcam w polną drogę w prawo, a potem na rozstaju znowu w prawo. Bardzo malownicza droga wśród pól pomiędzy jeziorami Dgał Mały, Dgał Wielki i Warniak; znowu spotykam stadko żurawi.

Tak dojeżdżam do asfaltu w Pieczarkach (tam w prawo), a następnie do Świdrów. W Świdrach odbijam z głównej drogi w prawo*, a następnie jeszcze raz w prawo, w stronę Pierkunowa.


Przecinam drogę do Pierkunowa, a potem drogą wzdłuż terenów wojskowych (która podczas ćwiczeń jest okresowo zamykana) docieram do Giżycka.

Przejeżdżam nad Kanałem Łuczańskim i dojeżdżam do obwodnicy Giżycka.

Tam w prawo, obok stadionu miejskiego, po czym jeszcze raz w prawo na Kętrzyn – i jestem z powrotem w Pięknej Górze.
Moje marzenie na dziś zrealizowane – mimo deszczu, zimna i błota – bo chciało mi się wstać z łóżka i zaryzykować wyjście z samochodu. I mam ogromny szacunek dla tych, którzy dla swoich marzeń są gotowi od rana do wieczora pracować za darmo, a nawet – jak Heinrich von Lehndorff – poświęcić własne życie.

* Można też jechać dalej prosto, bezpośrednio do Giżycka. Jest krócej i łatwiej, ale mniej malowniczo.