The Best of Mazury Garbate. 74km po górach i górkach.

Startuję w Sokółkach przy sklepie (jest tam spory parking). Można też w Kowalach Oleckich, ale tu mam po prostu bliżej. Jadę w stronę Kowali Oleckich właśnie, mijam Wężewo, a w Guzach, za atrakcyjną parą policjantów z lizakiem, dbającą aby kierowcy się zanadto nie rozpędzali, skręcam w lewo, kierując się na rezerwat „Cisowy Jar”.
Jest to największy wąwóz na terenie tzw. Szeskiego Garbu, głębokości sięgającej 30m, stanowiący wschodnią granicę naturalnego zasięgu cisa. Rosną tam sobie takie dość rachityczne drzewka otoczone drewnianymi płotkami, podobno stare.
Za Jarem droga skręca w lewo i prowadzi przez las dość stromo w dół. Na skrzyżowaniu kieruję się w prawo, a wkrótce na rozjeździe znowu w prawo. Tak dojeżdżam do na wpół opuszczonej wsi Szeszki, obok której znajduje się najwyższe wzniesienie Mazur i Suwalszczyzny – Szeska Góra (309m n.p.m.). Można na nią wjechać rowerem, ale jako że byłem tam całkiem niedawno, to tym razem ją omijam, kierując się dalej na północ. Okolice są bardzo dzikie i odludne.
W Dorszach w lewo, po czym w Wilkasach znowu w lewo.
W Kamionkach stary cmentarz – widać że ktoś próbował się nim zająć, ale zabrakło funduszy albo zaangażowania, albo jednego i drugiego, i niestety – niszczeje.
W kolejne miejsce trafiłem przypadkiem. Nie ma go na żadnych mapach i mało kto o nim wie. Jest to miejsce objawienia w XVIII w. Matki Boskiej, teraz jednak opuszczone i zarośnięte. Kościół tego objawienia oficjalnie nie uznaje, więc i pielgrzymi nie ciągną tam tłumnie. Nie ma tam nikogo i – zważywszy na pokryty gęstym mchem stół – raczej dawno nie było. Ale na tymże stole stoi pusta flaszka po całkiem współczesnym piwie. Zagrody pilnują ogromne drewniane ludziki, ale nie ma już czego pilnować. Tylko żuraw bezczynnie wisi nad wyschniętą studnią, a oparty o drzewo więcierz czeka na zbłąkanego rybaka. I ledwo już widoczny na drewnianej desce, ukryty w zaroślach napis głosi „Fajnie że jesteś”. Tak jakby ktoś ukryty w krzakach się do mnie uśmiechał, zarazem bacznie obserwując.
Chętnie zostałbym tam na dłużej i odczarował to miejsce. Tymczasem ruszam dalej, wśród jezior, stawów i wiatraków, przez Pietrasze, obok Tatarskiej Góry (jechałem tu już kiedyś trasą Everest i K2).
Dojeżdżam do trasy nr 650 – jadąc nią na północ, można dojechać bezpośrednio do Gołdapi. Ja jednak przecinam ją i jadę do Nowosadów i trasy Green Velo.

Skręcam w prawo i dojeżdżam bezpośrednio do Zajazdu Rudziewicz pod Piękną Górą. Jest tam ośrodek narciarski i wyciąg krzesełkowy, a na górze kawiarnia z pięknym widokiem, która obraca się wokół własnej osi. Wyciąg niestety nie chodzi, więc pozostaje mi wjechać tam moim rumakiem. Na górę prowadzi całkiem przyzwoita droga, aczkolwiek nachylenie jest konkretne. Jednak zimne piwo w kawiarni i wspaniałe widoki wynagradzają ten wysiłek.

Szalony zjazd na dół również. Ale to jeszcze nie koniec atrakcji – bo w Zajeździe Rudziewicz już czekają na mnie przepyszne kartacze (dorównują tylko tym z Baru Młyn w Baniach Mazurskich) oraz domowy podpiwek (piwa na razie wystarczy – muszę jeszcze jakoś wrócić).

Na początek objeżdżam cały ośrodek przez przedmieścia Gołdapi, po czym kieruję się na południe, z powrotem do Suczek. Dłuższy czas jadę tą samą drogą, którą tu dojechałem, aż w końcu odbijam w lewo na Zatyki, a następnie Wilkasy i Dorsze.
Tam w prawo i za chwilę znowu w lewo. W okolicach Chełch docieram do drogi na Kowale Oleckie, którą dojeżdżam do wsi Guzy. Bardzo malowniczo, dziko i pagórkowato; co chwila otwierają się kolejne rozległe panoramy.
W Guzach w lewo na Szarejki, po czym przez Mściszewo i Żydy (czy taka nazwa nie powinna być zakazana?) wracam do punktu startu w Sokółkach.

