Nie rozdziobią nas Kruki
Trasa dość trudna, ok. 73km, głównie szutry i trochę bruku
Druga połowa października to zwykle nie jest dobry czas na rower na Mazurach. Zimno, wieje, plucha, błoto – nie zachęcają do wyjścia z domu na dłużej. Ale nie w tym roku. Teraz mamy ciepło prawie jak latem (a nawet lepiej niż latem, bo zamiast upałów jest miłe 18 stopni), słonecznie i bezwietrznie. Grzech byłoby nie skorzystać.
Ale jako że dzień krótszy, no i trzeba jeszcze zdążyć skopać ogródek, to dzisiejsza trasa przesadnie długa nie będzie. Muszę się wyrobić w 6 godzin.
Ruszam z leśnego parkingu w Diablej Górze, obok leśniczówki i Stacji Monitoringu Środowiska „Puszcza Borecka”. To właśnie tu jest najczystsze powietrze w Polsce, co stacja ta precyzyjnie zmierzyła. To powietrze bardzo mi się teraz przyda, bo na „dzień dobry” wjeżdżam na tzw. „Prostą Diabelską” – mój ulubiony rowerowy odcinek w Puszczy Boreckiej. Prosty jak strzała, za to pofałdowany jak diabelski ogon. Ciągle góra-dół, jak na rollercosterze, i tak przez pięć kilometrów. Sam diabeł by tego nie wymyślił.


Na końcu tej szaleńczej jazdy skręcam w prawo, i za chwilę w lewo (drogowskaz na Zawady). Aż do wyjazdu z Puszczy i leśniczówki Zawady cały czas prosto, piękną leśną drogą przez Puszczę, wśród niesamowitych bagien i mokradeł.


W końcu wyjeżdżam z lasu, po czym zaraz za pierwszym domem w szutrową drogę w prawo na Kierzki.

W Kierzkach w prawo, po czym robię sobie przejazd przez Uroczysko Borek, a następnie jego wschodnim skrajem dojeżdżam do Boćwinki. Tutaj jakieś 50 metrów jadę drogą wojewódzką nr 650 w stronę Węgorzewa, po czym odbijam w prawo do Boćwińskiego Młyna. Znajduje się tam niewielka elektrownia wodna na rzece Gołdapie. Przekraczam rzekę malowniczym mostkiem i ruszam dalej na północ.

Fajne szutry; robi się coraz odludniej i bardziej dziko.

Mijam Rożyńsk Mały i Jany, by dotrzeć do Rogali. Mają tam piękny i zadbany kościół, ale wiele domów jest niezamieszkanych (a na szczątkach niektórych wyrosły już całkiem spore brzozy).


W Rogalach w prawo, przez wieś o pięknej nazwie Audyniszki do Jagoczan. W Jagoczanach (przed wojną Gleisgarben) znajduje się ciekawy pomnik. Napis na nim głosi „Zbudowane przez RAD 1934-1936”.

Przed wojną w Jagoczanach mieścił się obóz Reichsarbeitsdienst (coś w rodzaju naszego OHP). Mężczyźni z tego obozu pracowali m.in. w budownictwie drogowym i osuszaniu terenów podmokłych. Zbudowali na przykład drogę Rogale-Mażucie, którą tu dojechałem (niestety, po z górą 80 latach jest ona asfaltowa już tylko w teorii). Wraz z wybuchem wojny obóz RAD został zlikwidowany, ale później na jego miejscu powstał przejściowy obóz jeniecki. Więcej informacji na ten temat: https://goldap.org.pl/2015/08/szanowna-redakcjo-11/
Za Jagoczanami należy odbić w lewo, a na rozjeździe skręcić w prawo. Tędy prowadzi najkrótsza droga do Skaliszkiejm (jeszcze lepsza nazwa niż Audyniszki). Gdzieś obok niej znajduje się wielki głaz narzutowy „Angerapp”. Niestety, droga jest nieprzejezdna: błoto, gałęzie i całkiem spore krzaki uniemożliwiają jazdę. Odpuszczam więc sobie głaz, robię wycof do rozjazdu i jadę dookoła (ale nie żałuję, bo jest naprawdę pięknie).


W Skaliszkiejmach trzeba objechać duże gospodarstwo dookoła, a potem pod lasem skręcić w lewo, kierując się do wsi Kruki, która jest najdalej wysuniętym na północ punktem trasy. Dalej jeszcze tylko Obszarniki i granica rosyjska (zresztą roaming już mi się włączył). W Krukach miał być zabytkowy dwór, ale rzeczywistość rozczarowuje. To faktycznie koniec świata, gdzie nawet kruki zawracają. Zawracam więc i ja.
Skręcam więc na południowy-zachód i kieruję się na Widgiry. Ponieważ moim kolejnym celem są Banie Mazurskie, to najprościej i najszybciej dojechać tam, jadąc dalej prosto, przez Rogale, a potem Ziemiany. Ale przecież tuż obok mamy Góry Klewińskie – iście mazurskie Bieszczady, idealne dla takich fanatyków przewyższeń jak ja. Odbijam więc za Widgirami w prawo, a po wjechaniu w las w lewo (można też jechać dalej prosto, aby przeciąć Góry Klewińskie ze wschodu na zachód). Ja robię tak żeby było trudniej (ale też ciekawiej).


Mijam jez. Czupowskie i kolejne, małe jeziorko od północy, po czym po wyjeździe z lasu skręcam na południe (na wprost są Ściborki, a w nim Republika Ściborska). Tym razem jednak nie odwiedzę Biegnącego Wilka, bo przecież ogródek czeka…

Jadę fragmentem Pętli Czupowskiej – 11-kilometrowej trasy okrążającej jez. Czupowskie i jez. Gryżewskie Małe. Bardzo malownicza, ale i wymagająca polno-leśna droga, przez Czupowo i Gryżewo. Z pewnością Góry Klewińskie (i pobliskie Góry Audyniskie) zasługują na osobną wyprawę rowerową. Prędzej czy później się tam jeszcze wybiorę, ale teraz przecinam asfalt na wprost i docieram do Bań Mazurskich, a w nim baru Młyn – prosto na kończącą się właśnie stypę. Dość surrealistycznie wyglądam w swoich rowerowych gatkach, obcisłej koszulce i ubłoconych SPD-ach wśród smutnego towarzystwa w czarnych garniturach. Pani w barze poleca dziś flaki – chyba zostały ze stypy. Biorę. Przynajmniej świeże.
Z baru wyjeżdżam w prawo, po czym jeszcze raz w prawo, asfaltem na Kruklanki. Można jechać prosto tym asfaltem, ale ja nie lubię prosto, więc ponownie skręcam w prawo w szlak Green Velo, po czym w pierwszą, szutrową drogę w lewo. W Wólce trzeba skręcić w prawo i za chwilę znowu w lewo. Dojeżdżam z powrotem do asfaltu we wsi Grodzisko i skręcam w prawo, a za chwilę w lewo.

Teraz już praktycznie aż do końca jadę prosto tą drogą. Dziwi tylko całkiem spora elektrownia fotowoltaiczna na tym bezludziu.

Kawałek dalej wjeżdżam z powrotem w Puszczę Borecką i dobrze utrzymaną drogą leśną, z niezłymi przewyższeniami, dojeżdżam z powrotem do Diablej Góry.


Trasa w Google Maps:
https://www.google.com/maps/d/edit?mid=17ScOtGFXbBGMsDTjkEEYmIlgIdsSaqhe&usp=sharing

Październik 2019